środa, 20 lipca 2011

Złóżkawstanie- "Pimpuś" part 2

 Wczorajszy tekst tak mi się spodobał, że postanowiłam kontynuować tą zakałę pisarską :P Także niniejszym dodaję kolejną część tej cudownej historii :)
"Pimpuś wyszedł z krzaków, oblizując długie wąsy. Łaciate futerko było jak zwykle zmierzwione, na pyszczku gościł ten sam głupi wyraz przypominający, że kiedyś Pimpuś był normalnym kotem, ale potem źrebak nadepnął mu na łeb.
Piumpuś się tym faktem bynajmniej jakoś specjalnie nie przejmował.
Kot przeciągnął się, przewrócił, podniósł i potruchtał do ławki. Naprężył się i spróbował wskoczyć na kolana dziewce siedzącej na niej, jednak po 3 nieudanej próbie usiadł przed nią i podniósł łepek.
- Miał.
- Nie, po rosyjsku to będzie Skolka stoit twaja żopa.
- Miaał.
- Jesteś pewna?
- Miał…?
- Tak, na pewno.
- Miał…
- A pewna jesteś że żopa to nie zupa?
- Miaaaaał!
- Nie. Żopa to dupa. Nie zupa. Pytał się o twoją dupę, a nie zupę. Dlatego tak się śmiał kiedy odpowiedziałaś, że 20 rubli. Ciesz się, bo widocznie uznał, że jesteś na coś chora i dlatego sobie poszedł.
- Miaaał… miał… miał… błagam… miał… podnieś mnie… miał… miał…
Dziewka schyliła się i podniosła Pimpusia. Pimpuś usadowił się wygodnie na pozycji „powieszony kot”, spuścił łepek w dół i poszedł spać.
Krzaki po prawej stronie ławki zatrzęsły się mocno, rozległa się wiązanka przekleństw z górnej półki i zza listków i gałązków wyszedł… znaczy wyszła Janina.
Janina była jednym z pracowników Edwarda Von Shlauff’a, pana na zamku Szambelldon. Sam Edward był niemieckim wasalem, stacjonującym w Polsce na górze Świętej Anny. Janina, kobieta(a właściwie chłop… znaczy chłopka) byłą jedną z trzech sióstr Jebanek, które ojciec wysłał do von Shlauff’a aby odpracowały jego długi. Wszystko jedno w jakiej formie.
Tak więc najmłodsza była Janina, ze względu na zwoje potężne barki, wąskie biodra i sławę łamaczki kości zwana przeważnie Janem. Edward zobaczywszy ją nie miał żadnych problemów z przyznaniem jej miana szefa halabardników na zamku. Wprawdzie Edward przeważnie starał się trzymać wszystkie dziewki w zamku przy swoim boku, jednak jak sam stwierdził patrząc na Janinę- „sodomitą to on nie jest”. Tak więc cnota Jana była całkowicie bezpieczna na zamkowych murach(no, prawie całkiem. Czasem z braku laku dobry i Jan).
Średnią z sióstr, jako że nikt nie pamiętał jej imienia, z przyzwyczajenia wołano Dziewką. Dziewka, jak sama nazwa wskazuje, inteligencją nie zwykła grzeszyć, jednak ratowały ją ponętne resory i godzien zazdrości krowy cyc. Tak więc przyjęcie Dziewki na zamek w roli służki Edwarda było czystą formalnością.
Najstarsza, Magdalena, niestety była czarną owcą rodziny- miała rozum, talenty pisarskie i krasomówcze oraz zamiłowanie do chłeptania wina godne woja. Jako że ojciec bardzo dobrze potrafił ukryć swoje wielkie uczucie do tak utalentowanej córki, zwykł o niej mówić pieszczotliwie „ty bura, w chlewie wykształcona suko!” Sytuacji Magdaleny nie polepszał wszechobecny, głęboko zakorzeniony i wrodzony wstręt do kościoła i heretyzm. Powszechnym widokiem na zamku w niedzielę była grupka wojaków z linami i kajdanami, goniących dziewkę na gniadym ogierze zza morza. I tak zawsze gonitwa kończyła się wleczeniem wyżej wymienionej dziewki(kopiącej, klnącej, wyrywającej się, na przemian grożącej i oferującej swoje wdzięki oraz wołającej na pomoc Pana z Popielna).
Tak więc z krzaków wyszła Jan. Przeciągnęła się, beknęła doniośle, podrapała w tyłek i usiadła obok sióstr.
- Co tam, dziewoje? Jak idą przygotowania do balu?- spytała, spluwając siarczyście na ziemię.
- No, zważywszy na to, że dostawa ryb utknęła na środku jeziora bo wioślarze upili się i pogubili wiosła, świniaki mają wszystkich w żopie i ogłosiły strajk głodowy, służki odsypiają noc bo Edward wrócił wczoraj z wojażu i Dziewka chciała dać dupy za 20 groszy to wszystko idzie idealnie!- odparła Magdalena, strzepując pyłek z imitacji sukienki."

wtorek, 19 lipca 2011

Choroby dzień trzeci- czyli pierwsze majaki.

 Jako że jestem chora i mój umysł pracuje właśnie intensywnie nad wyprodukowaniem jakiejkolwiek sensownej myśli, wrzucam wypociny Czarownicy-dziewiętnastolatki, czyli podróż w przeszłość z dwuletnim zapasem :)

"Pimpuś, zamkowy kot, dzięki swojej głupocie miał nie 9, ale 99 żyć. Jednym z jego najbardziej znanych dowodów na to był fakt, iż po stratowaniu przez Kozonia podniósł się bez szwanku i odszedł w stronę kuchni. Wprawdzie szedł zygzakiem i wykrzywiony w prawo, jednak bynajmniej nikomu to nie przeszkadzało, a zwłaszcza jemu samemu. W końcu Jan wpadł na pomysł, iż trzeba go kopnąć, żeby wrócił do dawnej „prostości”. Niestety źle wymierzył odległość i Pimpuś zaliczył „lot orła” przez zamkowe mury. Dwa dni później kucharka znalazła go w kuchni objadającego się resztkami kury. Plan Jana nie do końca wypalił, gdyż Pimpuś wprawdzie nie był już przekrzywiony w prawo, ale dziwnie znosiło go w lewo.
Pimpusia w zamku wszyscy lubili. Kucharka lubiła wyrzucać go za drzwi, Jan lubiła rzucać nim o płot, zamkowe psy lubiły bawić się z nim w berka(gryzionego), a sam Edward lubił robić sobie z niego okłady. Wprawdzie czasem Pimpuś odmawiał przywiązania się sznurem do kolana, jednak zawsze kończyło się to uderzeniem pałki w łeb i wędrowaniem Edwarda przez korytarze zamku z niekoniecznie świadomym kotem przywiązanym do kolana. Jednak dopóki pozwalano mu grzać się przy kominku Pimpuś nie narzekał. No, chyba że Jan przypadkiem źle wymierzyła i wkopała go do ognia.
Pimpuś był też świadkiem wszystkich zamkowych incydentów. Nie obce mu były widoki takie jak „prokreacja” Edwarda i dziewek służebnych, zacieśnianie więzów przez kucharkę i stajennego, Jana podrywającej innych halabardników jak i okazywanie miłości pasterza do owiec. Bynajmniej niezbyt zadowolonych tą miłością owiec.
Pimpuś był tez świadkiem „pierwszego razu” Dziewki i Edwarda. Nawet on patrząc na to zwątpił i poszedł do lasu popatrzeć na ptaki.
Pewnego dnia Edward, przechodząc przez zamkowe korytarze, natknął się na Dziewkę szorująca podłogę. Dziewka, w pozycji iście wymownej, klęczała i „nucąc” po nosem „szorowała” „podłogę”. Edward popatrzył na nią, ocenił, sprawdził jakość wyrobu i kazał przyjść do siebie wieczorem. Dziewka uśmiechnęła się od ucha do ucha, „dygnęła” przewracając i tłukąc wazon i wróciła do pracy. Edward odmaszerował zastanawiając się, czy to aby na pewno był dobry pomysł.
Punkt po zajściu słońca Dziewka stała przed drzwiami komnaty Edwarda. Zapukała.
- Wejść!
Dziewka ochoczo otworzyła drzwi, potknęła się, przewróciła, podniosła i pośpiesznie podreptała do łoża.
Edward wstał, poprawił szlafrok i podszedł do stolika, sięgając po wiśniówkę.
- Napijesz się, nadobna dziewico?- spytał szarmancko, podnosząc kieliszek.
Dziewka spojrzała na niego jak na idiotę.
- Hm… a może miodu pitnego?
Dziewka przekrzywiła głowę.
- Ee… pieczeni…?
Dziewka podrapała się w nos.
- … cokolwiek…?
Dziewka zamrugała oczami.
- Ech. Rozbieraj się i kładź na łóżko.
To polecenia Dziewka zrozumiała i ochoczo wykonała. Edward porzucił wszelkie próby bycia „gentelmanem” i zerżnął Dziewkę jak przystało na prawdziwego mężczyznę stwierdzając przy okazji, iż sformułowanie przez niego słów „nadobna dziewica” w przypadku Dziewki było oksymoronem.
Po spełnieniu swego obowiązku Dziewka ubrała się, powiedziała jak ma na imię(tak na przyszłość) i wyszła, udając się na ciąg dalszy nocy do ogrodnika. Jednak dzięki niej Edward uściślił swoje poglądy, iż kobiecie nie jest potrzebne nic oprócz dużego cyca i kształtnej rzyci.
To zdarzenie Pimpuś wymazał ze swojej nikłej pamięci. Natomiast pierwszą wizytę Magdaleny w komnacie spędził razem z nią, grzejąc się przy ognisku.
Magdalena, zaproszona przez Edwarda, weszła do komnaty bez pukania, ruszając zmysłowo biodrami. Edward, znając zwyczaje jej młodszej siostry, chciał przejść od razu do rzeczy, jednak ku jego zdziwieniu Magdalena się odezwała.
- Witam, panie. Jest mi niezmiernie miło, iż zechciałeś mnie zaprosić. Jestem zaszczycona.
Edward zdębiał.
- Ee… wina…?
Twarz Magdaleny rozjaśniła się u uśmiechu.
-Tak, panie, z chęcią!!!
Edward, w dalszym ciągu nie mogąc otrząsnąć się z szoku, iż Magdalena zna takie słowa jak „niezmiernie” i „zaszczycona”, podał jej kieliszek wina i sam odwrócił się, aby nalać dla siebie. Odwróciwszy się z powrotem do Magdaleny pierwszym co ujrzał, był jej pusty kieliszek wyciągnięty w jego stronę. Sięgnął wzrokiem ponad to i ujrzał twarz Magdaleny z miną szczęśliwego dziecka.
Przez resztę wieczoru, ku zdziwieniu i niedowierzaniu Edwarda Magdalena spożyła 3 butelki wina, 2 beczułki pitnego miodu, pół świniaka, kosz jabłek, 2 kury, 3 butelki gorzałki i przy tym była trzeźwiejsza od Edwarda, który wypił 4 kieliszki wina. Po skonsumowaniu wyżej wymienionych rzeczy łaskawie pozwoliła Edwardowi na 10 minut rozkoszy i wyszła stwierdzając, iż musi zanieść jedzenie Janowi. Więcej Edward jej nie widział. Za bardzo bał się o zamkowe zapasy wina. Resztę wieczoru spędził na wychodzeniu z szoku, patrząc na Pimpisia objadającego się kośćmi przy kominku i podrygującego co jakiś czas(pozostałości po kopnięciu Jana i wpadnięciu do fosy)."

 I jeśli TO Was nie przeraziło- jutro zapraszam na ciąg dalszy. ;) Będę wdzięczna za słowa uznania/pożałowania/krytyki/litości/czegokolwiek dającego mi znak, że to czytacie, abym miała motywację do dalszej pracy ręcznej(jakkolwiek to nie brzmi ;P )

niedziela, 3 lipca 2011

Poszukiwania transportu- czyli jak za darmo wchrzanić się komuś do samochodu. Z psem, oczywiście.

 Jak zwykle dziś ogarnęłam się, że do wyjazdu na grunwald został mi niecały tydzień...
 Właśnie biegałam sobie rozkosznie po domu wymachując rękami u krzycząc "Kurwa! Kurwa! Kurwa! Nie mam transportu! Kurwa!", kiedy wszedł mój luby. Spojrzał na mnie krytycznie, pokręcił głową, zatrzymał, rzucił na łóżko i podał komputer.
 Siedziałam chwilkę próbując ogarnąć jego wielki master plan, który na pewno miał, a którego ja nie rozkminiałam.
 Rad zauważył jakże męczący proces myślenia zachodzący w mojej głowie i przystąpił do działania. Usiadł, zabrał laptopa, kliknął parę razy i oddał mi go. Spojrzałam.
 Uradowałam się.
 I kliknęłam "Szukaj" pod napisem w googlach- "połączenia Warszawa-Olsztyn z psem".
 No cóż...

sobota, 2 lipca 2011

Wstęp- czyli krótkie szczęścia początki.

 Wiecie jak to jest, kiedy wydaje wam się, że w ogóle nie pasujecie do danego wieku? Kiedy wszystkie wasze poglądy, wszystkie myśli, styl i rozrywki są kompletnie nieadekwatne do waszej grupy wiekowej, środowiska, szkoły, przyjaciół i sąsiadów? Kiedy patrzą się was dziwnie, bo zamiast nachlać się w sztok i gadać o najnowszych trendach mody wolicie potańczyć i pokontemplować Salvadora Dali?
 Nie?
 To dobrze. Jesteście normalni.
 Przyszłam na ten "piękny" "świat" w 1990 roku w jednym z Warszawskich szpitali. Już na wstępie nie było fajnie- mój ojciec, święcie przekonany o fakcie posiadania syna(nie zmieniając zdania nawet po namowach lekarzy) poczuł się wielce obrażony wiadomością, iż zamiast słodkiego, małego peniska mam... no... cóż... no dziewczynką jestem. Jego zarzekania, że w życiu nie zabierze mnie do domu słyszał cały szpital. Moja matka rozwiązała to bardzo prosto- wcisnęła mu mnie na ręce.
 Ojciec zamilkł.
 Zrobił sowie oczy.
 I nie wypuścił mnie przez następne 3 godziny.
 Zapewne dziś byłabym jego ulubioną córeczką, gdyby jego umiłowanie do polskiej kuchni(które z resztą odziedziczyłam ^^) nie spowodowało gwałtownego zatrzymania serca w wieku 30 lat, w efekcie czego zostałam słodką, pulchną, 3 letnią pół-sierotką.
 W sumie nawet go nie pamiętam.
 Przynajmniej przysługuje mi renta... co ratuje mi życie w sytuacjach awaryjnych(brak słodyczy/wódki/chipsów/rozrywki/innych jakże potrzebnych do życia rzeczy).
 Ale dosyć o moim dzieciństwie... czas na refleksje o życiu.
 Ciąg dalszy nastąpi. Chyba...